Dawno, dawno temu…. Cóż, nie do końca jestem przekonana czy tak powinna zacząć się ta opowieść. Taki początek ma bowiem wiele bajek a to, co dziś chciałabym Wam pokazać nie jest przecież bajką. To opowieść oparta na faktach udokumentowanych zdjęciami. A jednak takie właśnie słowa pasują jak ulał to zainicjowania tego wpisu. Około dziesięciu lat temu, kiedy swobodny przepływ towarów w krajach EU jeszcze nas nie obejmował, lub obejmował w bardzo ograniczonym stopniu, a polskie firmy zajmujące się importem i sprzedażą detaliczną storczyków dopiero raczkowały, lub wcale nie istniały, jednym ze źródeł w których można było kupić ciekawe, gatunkowe storczyki był Ebay oraz Allegro. Cykl wyglądał z reguły tak: szukając dostępnych dla nas cenowo roślin, kupowało się zwykle sadzonki storczyków na Ebay, w butelce, a następnie z wielka atencją rozsadzało się je w sphagnum i czekało aż trochę podrosną. Jeśli zrobiło się to należycie starannie rośliny rozrastały się bez problemów i pewnego dnia okazywało się, że oto mamy 20 – 30 storczyków tego samego gatunku. Wybierało się 3 najładniejsze, resztę sprzedawało się na Allegro. Sama w ten sposób z sukcesem wyhodowałam przepiękną dziś już Phalaenopsis amboinensis czy Phalaenopsis Germaine Vincent.
Ćmówkę, o której chcę dziś napisać kupiłam na Allegro jako malutką sadzonkę. Na odręcznie wypełnionej fiszce widniała nazwa Phalaenopsis Oberhausen Smart x Phal. Gaudelupe Pineda x bellina. Kiedy się jej dzisiaj przyglądam mam pewne wątpliwości czy na pewno jest to krzyżówka tych właśnie storczyków. Oglądałam dostępne obecnie w sieci zdjęcia jej „krewniaków” i chwile pewności co pewien czas przeplatają mi się z momentami całkowitego zwątpienia. To, co najbardziej wprawia mnie w rozterkę, to długość pędu kwiatowego, który osiąga u mojej rośliny 60 i więcej centymetrów. Może ostatnią z roślin w tym długim ciągu nazwy była nie bellina, ale violacea, a raczej Phal. mentawainensis, która wtedy jeszcze nie była odrębnym gatunkiem (nazywano ją Phal. violacea var. Mentawai). Tak czy siak, ktokolwiek był w linii jej przodków moja ćmówka rosła z wielkim wigorem. Wypuszczała coraz dłuższe i szersze liście, a wreszcie i bardzo długie pędy kwiatowe. Wyglądała doprawdy imponująco. Choć niewielkie, także i jej kwiaty bardzo mi się podobały, wydawały także piękny, choć delikatny zapach.

W ubiegłym roku ćmówka, oprócz dwóch nowych pędów kwiatowych, wypuściła całe mnóstwo korzeni powietrznych. Co więcej, trzon rośliny tuż pod linią miejsca z którego wyrastały nowe korzenie, zrobił się jakiś….. cienki. Wyglądało to tak, jakby roślina planowała przeprowadzkę z doniczki, jakby szukała tymi korzeniami innego miejsca, w którym mogłaby się umościć swobodnie i zostawić doniczkę za sobą. Korzenie w doniczce nadal był piękne i jędrne, zielone, wyraźnie zdrowe więc tym bardziej dziwiła mnie ta „migracja”.
Przez całe lato i jesień ignorowałam zapędy mojej wędrowniczki, ale zimą zauważyłam, że roślina zaczyna wyglądać na lekko „zagłodzoną”. Najniżej położone liście zaczęły się robić dość wiotkie, jakby ćmówka dostawała zbyt mało wody. Trzon tuż nad doniczką wyglądał już jak schnący, wąski w przekroju patyczek, korzenie powietrzne wiły się wokół niczym węże.

Wraz z końcem lutego doszłam do wniosku, że nie mogę dłużej czekać. Postanowiłam, że pomogę jej w tej „przeprowadzce”. Trudno, czasem trzeba się zdobyć na więcej śmiałości. W najcieńszym miejscu przecięłam trzon, uwalniając roślinę od doniczki. Posypałam miejsce cięcia cynamonem i zostawiłam ćmówkę na całą noc bez podłoża. Następnego dnia namoczyłam porządnie korzenie powietrzne (aby nabrały elastyczności) a potem z największą starannością umieściłam w nowym podłożu i nowej doniczce. To, co zaskoczyło mnie najbardziej, to tempo z jakim korzenie przystosowały się do nowych warunków. Zwykle taka adaptacja trwa znacznie dłużej, a one podjęły pracę niemal z dnia na dzień. Jakby nigdy nic, jakby cały czas były w korze zainicjowały aktywny wzrost. Już po dwóch tygodniach byłam pewna, że operacja się powiodła.

Na tym jednak nie kończy się ta opowieść. To, co opisałam powyżej nie jest przecież niczym niezwykłym. Wiele razy udawało mi się wyprowadzić do stanu pełnego zdrowia roślinę, która miała jedynie korzenie powietrzne lub wcale ich nie miała. W doniczce, z której z moją pomocą wyprowadziła się ćmówka, pozostały wszakże korzenie, zdrowe, jędrne i zielone i to one tak naprawdę są zwieńczeniem tej opowieści. Nie zostawiłam ich bez szansy, rytmicznie i z wielką uwagą nawadniałam je tak, jakby nie były pozbawione liści, jakby cały czas dostarczały wody i niezbędnych składników dorosłej, zdrowej roślinie. Moje nadzieje okazały się nie być płonne. Po miesiącu takiego traktowania doczekałam się maleńkiego keiki wyrastającego z trzonu! Przyglądam mu się teraz każdego dnia, jak rośnie, jak powolutku podejmuje wędrówkę ku światłu i tak sobie myślę, że to bardzo wzruszające zakończenie tej niezwykłej operacji, jakże pasujące do tego, co obecnie dzieje się na świecie. Życie zawsze znajdzie drogę do słońca, wystarczy tylko mu nie przeszkadzać.
© Zdjęcia i tekst: Marzenna Kielan. Wszelkie prawa zastrzeżone.