Sola dosis facit venenum

dnia

Wiem brzmi obco, a dla niektórych pretensjonalnie. Jednakże, jeśli uda się Wam dojść do końca tego artykułu, zgodzicie się ze mną, że to naprawdę bardzo trafny tytuł. Witajcie więc w tej fantastycznej opowieści o wodzie i storczykach. Jest w niej wszystko, czego potrzeba: drama, tajemnica a nawet odrobina humoru.

Nasze pierwsze pytanie na dziś brzmi: Czy woda może być skuteczną trucizną? Odpowiedź kryje się właśnie w naszym tytule, „Sola dosis facit venum”, co w pewnym uogólnieniu oznacza: „Ilość czyni truciznę”. Paracelsus, wybitny szwajcarski lekarz i alchemik z XVI wieku, który je sformułował, myślał i działał niczym superbohater toksykologii i nie dysponując współczesnymi wyrafinowanymi narzędziami i technikami, doszedł dość szybko do wniosku, że to nie sama substancja, ale jej dawka decyduje o efektach. Mnie przypadła dziś w udziale szansa, na potwierdzenie jego słynnej maksymy kolejny raz.

Woda, woda wszędzie! Tak, Ziemia jest planetą wody i znaleźć ją można wszędzie. Nie ma w tym żadnej przesady, woda jest obecna w rzekach, strumieniach, jeziorach, stawach,  deszczu czy mgle, ale co istotniejsze jest także ukryta w tkankach naszych i roślin. A wiedzieliście o tym, że bywa ukryta w kamieniach? Brzmi niewiarygodnie, a jednak tak jest. W skałach węglanowych, takich jak wapienie, woda może być zamknięta w mikroskopijnych szczelinach – porach. W innych przypadkach woda może być związana chemicznie z minerałami w kamieniu, tworząc hydraty. Oczywiście nie ma mowy o tym, abyśmy wycisnęli z takich skał szklankę czystej, źródlanej wody, ale fakt, że jest ona częścią skały czy kamienia, jest zdumiewający.

Wszystkie istoty żywe, zwierzęta i rośliny, na naszej planecie potrzebują wody do życia i nawet, gdy żyją na powierzchni Ziemi są „wodnymi dziećmi tego świata”. Woda jest dla nich niczym superpaliwo dla samochodu – niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. Storczyki z rodzaju Phalaenopsis to wręcz prawdziwi artyści w  wykorzystywaniu dostępnej wody. Specyficzna budowa ich korzeni otulonych szczelnie welamenem sprawia, że potrafią czerpać wodę także z powietrza. W swoim środowisku naturalnym żyją niczym swawolące dowoli dzieci. Siedzą sobie na konarach drzew, „machając” swobodnie korzeniami i wyłapując wodę z paru kropel deszczu, z mgły, z wilgoci w powietrzu. Przeniesione do naszych mieszkań, nawet gdy nigdy nie wzrastały w lasach deszczowych i wyrosły w szklarniach, są jak istoty z obcego świata, wrzucone nagle w zupełnie inne środowisko. Niezwykle niska wilgotność nowego siedliska bywa dla nich niczym skok z samolotu bez spadochronu, nigdy nie wiadomo jak przebiegnie lądowanie. Prawidłowe nawadnianie to dla nich kwestia życia lub śmierci a biorąc pod uwagę setki zniszczonych korzeni, które oglądam na forach internetowych, ich „lądowanie” nader często kończy się katastrofalnie.

Dlaczego tak się dzieje, dlaczego wodna równowaga naszych storczyków jest tak trudna do zachowania i utrzymania? Dlatego, że nie pamiętamy, a może raczej dlatego, że za wszelką cenę staramy się udowodnić, że wszystko i wszystkich jesteśmy w stanie podporządkować warunkom, które dla nas są najwygodniejsze. Nie jesteśmy w stanie zapewnić naszym roślinom stałej wilgotności na poziomie 70%, nie jesteśmy w stanie zraszać ich niczym deszcz, kilka razy dziennie. Nie dysponujemy w domu drzewami, o rozłożystych konarach, na których mogłyby swobodnie rosnąć wystawiając korzenie na działanie powietrza. Większość z nas żyje w klimacie zupełnie odmiennym niż ten, do którego ewoluowały przez tysiące lat Phalaenopsis i nie dysponuje ogrzewanymi zimą szklarniami. Pakujemy nasze rośliny do plastikowych doniczek, zasypujemy je korą, lub mchem, a potem podlewamy tak, aby kolejne podlewanie nie wypadło wcześniej niż za tydzień. Kuszeni niezwykła urodą zarówno gatunkowych jak i powstałych w wyniku krzyżowania kwiatów Phalaenopsis, nie potrafimy oprzeć się naszemu „chciejstwu” i nieustannie powiększamy nasze kolekcje, ciągle kładąc główny akcent na ilość, nie zaś na jakość.  Tak się nie da, ćmówki, zwłaszcza te marketowe, są co prawda selekcjonowane w czasie hodowli tak, aby były bardziej wytrzymałe na nasze błędy uprawowe, aniżeli ich przodkowie, ale nawet ich elastyczność w pewnym momencie się kończy i naprężona nić… pęka.

Podlewać więc, czy jeszcze nie podlewać? Oto jest pytanie. Cóż, trudno jest nie zauważyć, że choć teoretycznie proste i tyle już na ten temat napisano, podlewanie przypomina wejście na ślizgawkę przy kiepskiej pogodzie – pełno tu pułapek i niebezpieczeństw. Często słyszy się, że nawadniać należy raz na dwa tygodnie zimą i raz w tygodniu w sezonie wiosenno-letnim. Przyznam, że podążanie za tak sformułowaną wskazówką przywodzi mi na myśl budowanie statku na plaży – teoretycznie wszystko jest ok, ale w praktyce nie bardzo się to sprawdza. Prawda jest bowiem dość niewygodna – na podlewanie nie ma „sztywnej rozkładówki”, zamiast niej jest natomiast żmudna sztuka obserwowania korzeni. Jeśli stają się one szarawe, bladozielonkawe czy srebrzyste, to sygnał, że czas na krótką kąpiel. Co gorsza, każda z naszych roślin będzie wymagała osobnej inspekcji. Niektóre storczyki, zwłaszcza te z silnie rozbudowanym systemem korzeniowym i posadzone w lekkim podłożu, będą domagały się wody częściej. Te zanurzone w sphagnum, czy podłożu zbudowanym ze sphagnum i kory, o słabszym systemie korzeniowym, będą potrzebowały rzadszego nawadniania. Nie wystarczy więc ustawienie przypomnienia w telefonie, nawadnianie storczyków jest jak prowadzenie balonu na wietrze, trzeba patrzeć na to, co się dzieje i dostosowywać się do warunków.

Naukę obserwowania korzeni zacznijmy od zaakceptowania wreszcie, że ćmówki  to małe duchy drzew i powietrza. Ich korzenie potrzebują wody, ale równie bardzo potrzebują powietrza.  Zadbajmy więc o to, żeby nigdy im go nie zabrakło. Ich doniczki nigdy nie powinny być zbyt duże, a podłoże zawsze powinno być lekkie i dostosowane do korzeni. Te większe, grubsze korzenie starszych roślin będą szczęśliwe w grubszej korze. Rośliny młode, o cienkich korzeniach znakomicie poradzą sobie w drobniejszej korze.

  • Rada: Świeżą korę, przed posadzeniem w niej rośliny, warto zanurzyć w ciepłej wodzie na godzinę. Odsączyć a potem ponowić tę czynność mocząc ją przez pół godziny. Po kolejnym obeschnięciu będzie się nadawała do posadzenia w niej ćmówek. Operacja ta pozwoli zwiększyć retencję podłoża, sprawi, że kora nie będzie przesychała tak szybko.

 

  • Rada: Jeśli miejsce w którym będą rosły rośliny jest bardzo suche, warto pomyśleć o wymieszaniu kory z wermikulitem, lub perlitem o stosownej granulacji, dopasowanej do granulacji kory. Można także dodać do kory nieznaczną ilość pociętego sphagnum (mchu nowozelandzkiego), keramzytu, lawy wulkanicznej lub pumeksu.

 

Specyficznym podłożem, zupełnie odmiennym od pozostałych, jest sphagnum, zdarza się bowiem także, że decydujemy się uprawiać nasze ćmówki wyłącznie w mchu. Także i w tym przypadku można jednak bez trudu obserwować korzenie roślin i z czasem nauczyć się wyraźnie odróżniać te nadal wilgotne, od tych, które potrzebują już nawodnienia.

Niech to będzie mantra wszystkich storczykowych ekspertów: Nie ma jednoznacznych reguł. Nawet storczyki z jednej rodziny, w jednym domu, na jednym parapecie mogą mieć różne pragnienia wodne. To tak, jakby każdy z nich miał swoją własną osobowość.  Nie szukajmy jednoznacznych odpowiedzi. To jak z naszymi przyjaciółmi – każdy ma swoje upodobania i potrzeby.

Drugim, często zadawanym pytaniem jest: Jak? Który sposób nawadniania jest najlepszy? Niestety, także i na to pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie. W wielu miejscach, na wielu forach, blogach, poradnikach, artykułach, spory na ten temat wybuchają regularnie i zawsze pełne są emocji. W zasadzie jedynie jedna część nawadniania nie rodzi dyskusji – podłoże, o ile nie jest nim sphagnum, powinno być regularnie przepłukiwane. Pozostałe składowe sposobu nawadniania to odwieczny element niesłychanie gorących, niemal płomiennych wypowiedzi.

  • Podlewanie przez zanurzanie doniczki ze storczykiem w pojemniku z wodą i pozostawianie go w niej przez kilka minut jest bodajże najbardziej rozpowszechnioną metodą. Z mojego doświadczenia wynika, że  nie jest to jednak metoda idealna. Głównym powodem jest tutaj nasza nadgorliwość. Wiele osób uprawiających storczyki jest przekonanych, że zanurzenie rośliny na 3-5 minut to zbyt krótko i zwykle topią rośliny i podłoże wodzie znacznie dłużej (czasem niemal godzinę) Każdorazowe pozostawienie kory na tyle czasu w wodzie zmienia jej retencję i pozostaje ona coraz dłużej mokra. Nie jest to rozwiązanie dobre dla korzeni, stopniowo ogranicza ich dostęp do powietrza, nie pozwala na wystarczająco szybkie obsychanie, sprawia, że w korze szybko zaczyna się proces powolnego rozkładu i pojawiają się patogeny (najczęściej grzyby). Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy kora, której użyliśmy jest pośledniego gatunku. Jeśli jeszcze dodamy do tego wysoką wilgotność powietrza w pomieszczeniu, w którym stoją storczyki, sprawa komplikuje się nawet bardziej. Zupełną pomyłką i katastrofą nazwać można sytuację, kiedy nadgorliwy właściciel rośliny stwierdza, że jest ona odwodniona i pozostawia ją w wodzie (w doniczce i z podłożem), na kilka – kilkanaście godzin. Czy my, kiedy jesteśmy bardzo spragnieni pijemy szklankę za szklanką przez kilka godzin? Dlaczego przychodzi nam do głowy, że rośliny mogą tak robić?

 

  • Podsączanie jest metodą stosowaną głównie wtedy, gdy podłożem w doniczce jest mech nowozelandzki. Do podstawki nalewana jest taka ilość wody, jaką uznajemy odpowiednią dla rośliny. To naprawdę bardzo wygodna metoda i pozwala na kontrolowanie ilości wody pochłanianej przez sphagnum. Podłoże to jest niesłychanie chłonne i bardzo łatwo jest je „przelać”, sprawiając, że stanie się nadmiernie mokre i będzie przesychać zbyt wolno. Nawadnianie przez podsączanie pozwala tego problemu uniknąć.

 

  • Zraszanie wyłącznie górnej części rośliny (liści i trzonu), bez zwracania uwagi na to ile wody przeniknie przez podłoże, jest uznawane za metodę nieco pozbawioną sensu. Phalaenopsis korzystają z wody głównie dzięki swoim niezwykle ciekawie zbudowanym korzeniom, otoczonym welamenen. Ich liście pokryte są kutykulą, cienką warstwą powłoki przypominającej wosk, która chroni roślinę przed utratą wody poprzez parowanie, przed zaleganiem wody na liściach (liście są śliskie i woda się ich „nie trzyma”), oraz prze szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, takich jak choroby, szkodniki czy zbyt intensywne nasłonecznienie. Owszem, woda może wniknąć do ćmówki także dzięki liściom, a ściślej mówiąc poprzez pozostające we ścisłej współpracy z aparatami szparkowymi plazmodesmami, ale znajdują się one na spodniej stronie liści i odgrywają naprawdę drugorzędną rolę w pobieraniu wody przez roślinę, ponieważ podstawowym zadaniem aparatów szparkowych jest wymiana gazowa. Aby nawodnić roślinę porządnie taką właśnie metodą należałoby spryskiwać ją wieczorem, kiedy aparaty szparkowe ćmówek są otwarte.

Uwaga: Spryskiwanie górnej części (liści i trzonu) storczyków ma jednak inne korzystne działanie – poprawia wilgotność wokół rośliny, oczyszcza liście, zmywa nie tylko kurz, ale także przenoszone w kurzu patogeny.

  • Bardzo korzystną dla ćmówek (i nie tylko) metodą jest podlewanie rośliny poprzez przelewanie jej podłoża. Znakomicie sprawdza się w takiej sytuacji zwykła butelka po wodzie mineralnej z nakrętką podziurkowaną niedużym gwoździem. Woda opuszczająca butelkę sprawia wówczas podłożu „mały prysznic”. W czasie takiego nawadniania korzenie zostają odpowiednio nawilżone, kora nie nasiąka wodą nadmiernie i dość szybko wysycha, dzięki czemu korzenie mają stały dostęp do powietrza, co, jak już zaznaczałam, odgrywa bardzo istotną rolę. Podlewając w ten sposób nie przenosimy także patogenów z rośliny na roślinę. Wszyscy, nawet przesadnie ostrożni hobbyści, jednogłośnie uznają tę metodę za najbezpieczniejszą. Nie jest ona kontrowersyjna, nie budzi żadnych obaw. Jedynym jej mankamentem może być fakt, że rośliny mogą wymagać częstszego nawadniania, aniżeli przy metodzie przez „zamaczanie”.

 

  • Ostatnią metodą jest podlewanie roślin od góry tak, aby nie tylko przelać wodę przez podłoże, ale i zmoczyć wszystkie liście rośliny. Metoda ta, moja ulubiona, rodzi jednak mnóstwo dyskusji a jej przeciwnicy uznają ją czasem wręcz za „cichego zabójcę” storczyków. Pozostają oni w przekonaniu, że część wody zbiera się w zakamarkach liści i trzonu, pozostając tam długo i stwarzając warunki dogodne do rozwoju patogenów.

 

Moje doświadczenie dotyczące tej ostatniej metody jest bardzo odmienne. Uprawiam storczyki od blisko 20 lat i nigdy nie zdarzyła mi się żadna choroba grzybowa spowodowana zaleganiem wody w zakamarkach liści. Owszem, na początku przygody z uprawianiem storczyków straciłam kilka roślin, i przyczyną definitywnie były choroby grzybowe, ale na pewno nie był to skutek podlewania roślin od góry i zalewania im liści. Jak każdy początkujący tworzyłam zbyt gęste podłoże i zbyt często je nawadniałam. Wszystkie te niepowodzenia zaczynały się od problemów z korzeniami. Dwukrotnie straciłam rośliny także i z powodu chorób trzonu, ale było to kilka dni po przyniesieniu ćmówki ze sklepu. Nie potrafiłam wówczas jeszcze znaleźć wszystkich sygnałów, które alarmowały, że roślina nie jest w pełni zdrowa.

Podejrzewam, że brak moich problemów z chorobami roślin może wynikać z faktu, że mój dom tworzy środowisko bardzo suche. Jedynym okresem, kiedy pojawia się w nim wilgotność rzędu 60-70% jest czas lata, kiedy pogoda jest wyjątkowo kapryśna i deszcz pada kilka dni z rzędu, temperatura jest dość wysoka a cyrkulacja powietrza niezbyt imponująca. Zwykle jednak wilgotność waha się od 40 do 50% i po podlaniu moje ćmówki przesychają bardzo szybko. Woda nigdy nie utrzymuje się na liściach dłużej niż przez godzinę czy dwie. Śmiało mogę zaśpiewać sobie, że „nie ma, nie ma wody na pustyni”. Moje rośliny nie cierpią więc z tego powodu, przeciwnie, wyraźnie widać, że wybrana metoda nawadniania bardzo im służy. Wiele z nich to rośliny pozostające pod moją opieką od kilku, a nawet kilkunastu lat.

Pytaniem otwartym, nadal oczekującym odpowiedzi jest jednak: Jak to się dzieje, że w środowisku naturalnym, w lasach deszczowych, gdzie duża wilgotność i wysoka temperatura są na porządku dziennym, ćmówki przetrwały tysiące lat, a wiele ich gatunków nadal czeka jeszcze na odkrycie? Być może przynajmniej częściowa odpowiedź tkwi w sposobie, w jaki przytwierdzają się do konarów drzew (liśćmi w dół).

Ostatnia, ale wcale nie mniej ważna, sprawa dotyczy ogólnego stanu zdrowia rośliny. Rośliny w pełni dorosłe, silne, pełne życia i gotowe do rozwijania swoich wdzięków w postaci kwiatów, są jak superbohaterowie w królestwie storczyków – mogą przejść przez prawie każdą próbę, włączając w to przypadkowe zalewanie czy nawet niezaplanowany prysznic. Jednak te młode, dopiero zaczynające swoją storczykową podróż, bywają nieco delikatniejsze. Nadmierna miłość w postaci zbyt częstego podlewania może szybko zakończyć się dla nich niefortunną sytuacją – system korzeniowy, który dopiero się rozwijał, może zostać poważnie okaleczony, lub zniszczony całkowicie.

A co z naszymi maluchami? Z rozmnóżkami, zwanymi keiki, roślinami niedawno wyjętymi z agaru, ćmóweczkami raczej, aniżeli ćmówkami?  No cóż, rośliny z nierozwiniętym systemem korzeniowym są niczym dzieciaki, które dopiero uczą się stawiać pierwsze kroki – trzeba im dać czas, przestrzeń nieco miłości, i trochę „lemoniady” w letni dzień, pamiętając jednak, że jeśli wypiją jej zbyt dużo roboli je brzuch, a my spędzimy cały wieczór parząc miętę i gotując kleik ryżowy. Jeśli więc widzisz, że Twoja ćmówka ma mniej korzonków niż jedna średniej wielkości marchewka, być może warto przemyśleć podlewanie. Bo mniej czasami naprawdę znaczy więcej, nawet w świecie storczyków.

Tak oto dotarliśmy do końca opowieści o wodzie i storczykach. Opowieści o żywiole, który nie tylko daje, ale i odbiera życie, ludziom, zwierzętom i roślinom. Niech więc dobrze wybrzmi na koniec: Sola dosis facit venenum!

© Zdjęcia i tekst: Marzenna Kielan. Wszelkie prawa zastrzeżone.